RÓWNOWAGA. Ciekawe słowo i jego wieloznaczność. Zawęźmy jego znaczenie do człowieka. Najbardziej do gustu przypadła mi definicja – stabilny układ przeciwstawnych sił, wartości. Albo prosty zapis – spokój i opanowanie. Także naturalny stan żywego organizmu i jego położenie w przestrzenni.
Dalej już nie będzie definiowalnie i ciężkim encyklopedycznym językiem.
Jak tak patrzę w lustro, każdego ranka, to mam poważne wątpliwości. Bo w odbiciu, ani tam w różnych miejscach RÓWNO, tym bardziej oczekiwana WAGA. W aspekcie umysłu i ciała – rzecz jasna ?.
No i się zaczyna. Fizyczność i psychika są jak wieloelementowy puzzlowy obrazek. Trudno go czasami budować szybko i bez wysiłku. Tu się nie układa, tam coś nie pasuje. Jaka rada? Trzeba to zmienić. I żeby zapał oraz chęci na deklaracji się nie kończyły…
Człowiek dzieli się na takiego, któremu coś się chce i nie chce. Bez wgłębiania się w wyższą filozofię, wiarę i światopogląd. Wszelakie wymówki; ograniczenia chorobowe, brak organizacji czasu, silnej woli i tym podobnym to tylko zagłuszanie wyrzutów sumienia. Każdy z nas ma tego świadomość, lecz nie każdemu udaje się stan zadowalającej równowagi osiągnąć. Wewnętrznie się przełamać w dążeniu do samorealizacji celów i marzeń. Jest jeszcze tak, że sami „często i gęsto” oszukujemy się, rekompensując sobie zachwiania równowagi między stanem ducha, umysłu i ciała, gloryfikacją jednego kosztem drugiego. Ale czy to dobra droga?
Stojąc przed tym lustrem, doskonale znamy odpowiedź.
W codziennym zabieganiu, często zapominamy o tych podstawowych sektorach naszego bytu. O dobrym zbilansowaniu wszystkiego. Odkładamy równowagę na później, jak i wiele innych tematów. Najgorzej jest wtedy, gdy jest już za późno. Zwłaszcza, że czas nie stoi w miejscu…
Rutynowy wachlarz obowiązków, zadań i czynności to pewien ciąg – szereg. Często brakuje w nim miejsca dla aktywności ruchowej. Jest ona naszym życiowym paliwem. O korzyściach zdrowotnych, nawet nie ma co wspominać. Wydzielane endorfiny szczęścia w czasie i po zakończonej dawce treningowej to „lek” który nie zapisze lekarz pierwszego kontaktu. Po to sięgnąć możemy sami, w każdej chwili, bez ograniczeń i czyjegoś „widzimisię”.
Tak po ludzku i bez dyrdymałów. Człowiek spocony to człowiek oczyszczony i wyzwolony!
Z punktu widzenia motorniczego i kierowcy autobusu, z „naszego zawodowego podwórka” kwestia aktywności fizycznej urasta do rangi niezbędnej. Wielogodzinny, siedzący tryb pracy wręcz „wymusza” na nas inne, dodatkowe formy ruchowe.
Uwielbiam zaglądać do „fejsbukowych” postów, zwłaszcza znajomych z którymi mam sporadyczny, bezpośredni kontakt. Dowiedzieć się, że w tym sportowym, rekreacyjnym wydaniu coś się dzieje. Że koleżankom i kolegom się chce i dążą do wewnętrznej równowagi.
Bieganie, rower, siłownia, aerobik, spacery z kijkami, pływanie, tenis, sporty walki, gry zespołowe i wiele innych form ruchowych świadczy o tym, że świadomość RÓWNOWAGI wśród „naszych” jest na wysokim poziomie. I proszę o więcej, bo być może, przekaz pozytywnie „zarazi” tych niezdecydowanych i jeszcze się wahających.
Zwłaszcza, że chętnych na dofinansowywany przez MPK POZNAŃ program zakładowych – kart MULTISPORT przybywa. W roku 2019 zdeklarowanych pracowników w skali całej Firmy było około 250-ciu. Jaki wynik będzie w roku 2020? Wypełnionych wniosków do Działu Socjalnego wciąż przybywa…
Warto wspomnieć w tym miejscu, także o innym firmowym „dobrodziejstwie”. Czyli, o formie „nie abonamentowego” cyklicznego rozliczania rekreacji w formie fakturowej. To alternatywa dla tych korzystających rzadziej i sporadycznie. Natomiast dla chętnych korzystania z dodatkowych zorganizowanych form aktywności fizycznej i szeroko pojętej rekreacji „po drodze” będzie z ogniskiem TKKF MPK POZNAŃ. Składka miesięczna to bardzo symboliczna kwota. Naturalną koleją rzeczy jest, że wśród zrzeszonych amatorów przeróżnych form aktywności sportowej pojawiają się jednostki wyróżniające i dające świetny przykład, że można…
Dla ciekawych, zachętą i zarazem podsumowaniem powyższego niech będzie wywiad z biegaczką „liderem wśród fanów” TKKF MPK POZNAŃ – Izabellą Moskal.
xXxXxXxXxXxXxXxXxXxXx
Pierniczy Motorniczy: „Śpiewać każdy może, Trochę lepiej, lub trochę gorzej, Ale nie oto chodzi, Jak co komu wychodzi.…” wokalizował kiedyś Jerzy Stuhr. Z bieganiem jest podobnie?
Izabella Moskal: Tak, nieważne, czy jesteś gruby, szczupły, stary czy młody. Wielokrotnie spotykam na swojej drodze ludzi, którym wydaje się, że są za starzy, nie mają czasu na to lub wręcz nienawidzą biegania. To błędne przekonanie, jeśli nie spróbuje się tego. Jedni biegają wolno, inni szybko, ale zawsze jest to bieg, trucht. Jest najprostszą formą ruchu, naturalną samą w sobie, która z początku niełatwa, przeradza się w samozadowolenie i ogólny pozytyw życia. Potem jest już pasja i podporządkowywanie wszystkich codziennych spraw pod tę pasję.
PM: Pamiętasz swój pierwszy biegowy raz? Co skłoniło Ciebie do tej a nie innej formy rekreacji? Bieganie chyba ukochałaś ponad inne formy rekreacji, czy się mylę?
IM: Jako dziecko, byłam ruchliwa i sprawna fizycznie, choć ze sporą nadwagą. Kochałam lekcje wf-u i był to mój ulubiony przedmiot w szkole. Pierwszy biegowy raz- 1988 rok, szkolne zawody sportowe z okazji Dnia Dziecka, 800 metrów na szkolnym boisku. Wszyscy już skończyli biegać i czekali z minami zniecierpliwienia, kiedy skończę tę swoją mękę. Byłam wyczerpana, zadowolona i dumna przy odbieraniu dyplomu uczestnictwa. Niestety nie był to jeszcze mój początek biegania. Podczas studiów, byłam także aktorką teatru „Logos” w Łodzi. Przedstawienia realizowali tancerze baletu, choreografowie, którzy wymagali od nas giętkości, sprawności fizycznej. Podczas letnich warsztatów teatralnych miałam więcej czasu, więc robiłam, sobie 2 km truchciki dla kondycji. Prawdziwy jednak początek biegania nastąpił dużo później. W 2006 r. przeprowadziłam się do podpoznańskiego Kórnika, gdzie poznałam zapaleńców biegowych, chcących założyć klub. Zostałam wtedy wiceprezesem Stowarzyszenia Biegowego „Brylant Kórnik” i był to początek biegania jako codzienności. Biegaliśmy razem na treningach i przygotowywaliśmy się do startów.
PM: W nogach masz przebiegniętych setki tysięcy kilometrów, to wieloletni codzienny trening i zawody. Pamiętasz jeszcze ile się uzbierało maratonów, półmaratonów, biegów na 10km i 5km? Od biegów ultra też nie stronisz…
IM: Trochę się tego nazbierało przez 14 lat. Mam za sobą: 8 ultramaratów na dystansach: 100 km, 80 km i ponad 60 kilometrowych. Ponadto: 60 maratonów (42,195 km), ok. 70 półmaratonów (21,097 km), ponad setkę biegów na 10 km i kilkadziesiąt innych, krótszych biegów. Jest to razem 5750 km w startach.
PM: Oooo tak! To imponujące liczby! A czy w którymś z tych startów w zawodach wydarzyło się coś innego, nietypowego i niekonwencjonalnego co zostało na zawsze w Twojej pamięci?
IM: Tak, było to w 2012 roku. Startowałam wtedy w swoim pierwszym górskim ultramaratonie 80 km w Bieszczadach. Nazywa się „Bieg Rzeźnika” ? i startuje się parami. Nie można rozdzielać się na odległość 100 metrów od siebie. Trasa bardzo trudna, zwłaszcza ostatnie 20 km po połoninach. Mój biegowy partner, będący bardzo mocnym zawodnikiem na biegach ulicznych, dosłownie płakał na tych połoninach, siadał i powiedział, że dalej nie pobiegnie. Bardzo zmęczyłam się wtedy psychicznie, żebyśmy jednak dotarli razem do mety. Udało się i na mecie czułam się zmęczona bardziej psychicznie niż fizycznie. Nie odzywałam się potem do niego przez 3 miesiące, ale do dziś jesteśmy zaprzyjaźnieni i z uśmiechem wspominamy ten czas.
PM: W ciągu tych 14 lat przygody biegowej, imponującej liczbie startów w przeróżnych zawodach. Czy pamiętasz ile razy stawałaś na podium?
IM: Około 40 razy
PM: Ambasador, Pacemaker biegowy to pojęcia które być może nie każdy kojarzy. Co one mają wspólnego z Tobą?
IM: Ambasador w świecie biegowym, to ktoś, kto reprezentuje, promuje jakąś biegową imprezę, firmę. Przez 6 lat byłam ambasadorem Festiwalu Biegowego w Krynicy Zdrój, gdzie przez 3 dni września, tuż po Forum Ekonomicznym, odbywa się mnóstwo biegów dla całych rodzin od 100 km do 200 metrów. Wszystko w pięknym Beskidzie Sądeckim. Jeśli chodzi o drugie termin, to zając, czyli w biegowym pojęciu, doświadczony biegacz, który innych biegaczy prowadzi na czas od startu do mety. Jestem pacemakerem od 7 lat i głównie prowadzę do mety w półmaratonie i maratonie warszawskim. To bardzo trudna rola i odpowiedzialność. Trzymanie danego tempa na 42 km jest piekielnie trudne zwłaszcza, gdy nie masz już tak dużo siły, a jeszcze musisz motywować te kilka setek biegnących za tobą. Startuję wtedy jako wolontariusz, ale na mecie dostaję medal tak, jak inni uczestnicy. Najpiękniejsze są podziękowania od tych, którym udało się dotrwać ze mną do mety w założonym przez siebie czasie. Zwykle prowadzimy w dwójkę i bywa tak, że musimy się kontrolować nawzajem, czy biegniemy za szybko czy za wolno.
PM: Prostym i kolokwialnym językiem spytam o bieganie górskie i bieganie po schodach. To coś innego? Co wyróżnia właśnie te dwie formy biegowe od innych? Wiem, że w tych odmianach biegu odniosłaś jak do tej pory największe sportowe sukcesy…
IM: Nie powiem, żebym osiągnęła w bieganiu górskim jakieś wybitne wyniki. Traktuję takie biegi jako spotkanie z górami, z nierównym krajobrazem, wycieczkę biegową, w której nie liczy się już tak bardzo osiągnięty rezultat. Ściganie się w bieganiu górskim pozostawiam raczej prawdziwym wyjadaczom. Najkrótszy bieg górski pobiegłam podczas Mistrzostw Polski w biegu alpejskim (tylko pod górę) -10 km. Trasa wiodła z miejscowości Międzygórze na najwyższy szczyt Kotliny Kłodzkiej- Śnieżnik (1424 m.n.p.m.). Nie liczyłam tu na jakieś piorunujące wyniki i sukcesy, tymczasem w swojej kategorii zajęłam 2 miejsce. Z bieganiem po schodach sytuacja wygląda nieco inaczej. To bardzo krótki, ale niezwykle intensywny wysiłek. Angażuje pracę serca i płuc w takim stopniu, że po kilkuminutowym wdrapywaniu się na górę, jest się wykończonym bardziej niż po ultramaratonie. Moja inicjacja w biegu po schodach nastąpiła w 2012 roku w Warszawie w „Biegu na Szczyt Rondo”. Trzeba było wbiec na 38 piętro budynku. Byłam siódma wśród kobiet, a ponieważ pierwsze 12 kobiet było nagradzanych, trzeba było wbiec jeszcze raz na górę, by utrzymać się w tej stawce. Pobiegłam i udało się utrzymać tę pozycję. Rok później wprowadzono kategorię Masters, do której już się zaliczałam i zajęłam 3 miejsce. Stanęłam wtedy na podium z wicemistrzynią świata w biegu alpejskim- Izabelą Zatorską. Od tamtej pory startuję także po schodach u nas w Poznaniu oraz w Mistrzostwach Polski w Biegu po Schodach we Wrocławiu.
PM: Triathlon? Taternictwo? Może nawet Alpinizm bądź Himalaizm. Czy te wymienione to Twoja dalsza ewolucyjna, sportowa droga? Pytam, bo uczestniczyłem jako słuchacz w zorganizowanym przez Ciebie spotkaniu z himalaistką Joanną Kozanecką która opowiadała o zdobyciu ośmiotysięcznika Manaslu.
IM: Rozważałam przejście na triathlon, ponieważ większość moich biegających znajomych to zrobiła. Po wielu obserwacjach stwierdziłam jednak, że pochłania bardzo dużo czasu, zwłaszcza w bezpośrednim przygotowaniu startowym. Rano rowerem na basen, potem trening rowerowy, następnie bieg. W przypadku pracy zmianowej w naszej firmie, jest to nie do przeskoczenia. I tak już muszę być bardzo zorganizowana przy planowaniu treningów biegowych w codziennych czynnościach i pracy. Taternictwo, himalaizm budzą mój zachwyt, ale i respekt. Kocham góry, lubię się wspinać i zmęczyć, by wejść na górę i podziwiać widoki. To mi w zupełności wystarczy. Mamy piękne górskie masywy w Polsce i cieszę się, że powstał Klub Zdobywców Korony Gór Polski, do którego się zapisałam. Do zrealizowania jest osiągnięcie 28 wierzchołków polskich, by znaleźć się w gronie zdobywców. Jestem w trakcie realizacji tego projektu. Moja biegowa koleżanka- Joanna Kozanecka, to już od dawna wytrawna „góralka”. Gdy zdobyła Manaslu (8156 m.n.p.m.), byłam wtedy w pracy. Od razu zaczęłam planować spotkanie z jej udziałem w Poznaniu. Bardzo jej się ten pomysł spodobał i przyjechała na event wypełniony po brzegi ludźmi. Zaowocowało to falą kolejnych jej spotkań w Polsce.
PM: Pochodzisz z Łodzi. Dlaczego Poznań no i … Motornicza?
IM: Do Poznania przyjeżdżałam często, ponieważ mój brat tu mieszkał i pracował jako tancerz baletu w Polskim Teatrze Tańca. Gdy pracował, ja zwiedzałam miasto i sobie je ukochałam. Decyzja o przeprowadzce nie była więc trudna. Czuję się tu bardzo dobrze. Z pracą bywało różnie i trzeba było podjąć jakieś konkretne kroki. Za namową koleżanki, jeżdżącej autobusami w MPK, poszłam na rozmowę kwalifikacyjną i tak zaczęła się moja przygoda z tramwajami. Tak minęły 4 lata tej przygody i chcę, by trwała dalej. Robię to, co lubię.
PM: Nie każdy wie, że w przeszłości udzielałaś się jako dziennikarz. Dodatkowe hobby, czy może edukacyjny bagaż?
IM: Przygoda z dziennikarstwem zaczęła się w podpoznańskim Kórniku, gdzie dorywczo pracowałam w lokalnym „Kórniczaninie” w dziale kultury i sportu. Miałam smykałkę do pisania relacji i robienia wywiadów, więc zaowocowało to potem pracą w Urzędzie Miejskim w Kórniku w wydziale Promocji Gminy. Dodatkowo pisałam relacje biegowe do ogólnopolskiego miesięcznika „Bieganie” i „Runners World”. Obecnie traktuję to jako hobby i czasem piszę relacje do naszej biegowej odsłony TKKF MPK POZNAŃ na Facebooku.
PM: Iza na koniec. Jak byś zachęciła wszystkich niezrzeszonych w TKKF MPK POZNAŃ oraz tych wszystkich „niedzielnych i od święta” do aktywności ruchowej?
IM: W przypadku naszej pracy siedzącej, aktywność ruchowa jest koniecznością. Jeśli nie robimy niczego z naszym ciałem, doprowadzamy się do świadomego kalectwa. Nie namawiam do tego, by tylko biegać, ale ruszać się w ogóle. Sama wiem, jak zmieniło się moje życie, gdy zaczęłam uprawiać sport. To lekarstwo na wszystko, na ogólne samopoczucie. Niestety jednorazowe wyjście w tygodniu na kijki nie wystarczy. Potrzeba systematyczności i wtedy przynosi to wymierny efekt. W zauważalnym stopniu chronimy się przed otyłością, innymi chorobami, które ta otyłość wywołuje. Nie wystarczy tylko chcieć, trzeba zrobić ten pierwszy krok bez zastanowienia, bo im dłużej o tym, myślimy, tym trudniej nam przychodzi przejście do działania. Wyznaję zasadę, że im bardziej mi się nie chce wyjść na trening, tym szybciej przebieram się i wychodzę. Potem jestem szczęśliwa, że zrobiłam coś dla siebie. Chciałabym dożyć takiej starości, gdzie biegnę po lesie, a nie do apteki po lekarstwa.
PM: Czyli warto nawet w czasie pracy zadbać podczas kilku/kilkunastu minutowych przerw o ruch i gimnastykę?
IM: No co za pytanie?! To oczywiste! Wystarczy minuta, sam zobacz…
PM: Dziękuję Iza za króciutki wywiad. Jako osoba zrzeszona w TKKF MPK POZNAŃ godnie i z sukcesami reprezentujesz zakładowe środowisko sportowe na arenie krajowej i międzynarodowej. Życzę zdrowia i dalszych sukcesów sportowych i zawodowych. No i do …. zobaczenia na kolejnym, wspólnym, rekreacyjnym wypadzie rowerowym ?.
IM: Dziękuję za rozmowę ?.
Achtelek
Krzysztofie, czytając Twój kolejny artykuł, jak zawsze pojawia się uśmiech na mej twarzy ? Patrząc na nasze koleżanki i kolegów, nasuwa się pytanie “Do ilu to dotrze, by się trochę ruszyć?”. Niektórzy to nawet na ? nie wychodzą z kabiny. A bo pada… A bo zimno… A czasami naprawdę warto się przejść, by rozprostować kości ? Ja osobiście preferuję wyprawy rowerowe i długie spacery czy “chodzenie z kijkami”, a w pracy na przerwie rzadko siedzę w kabinie. Z utęsknieniem czekam na kolejny artykuł. Pozdrawiam! – J.
Krzysztof Żukiewicz
Nawet gdyby tylko do jednego miało trafić…to też warto o rekreacji wspomnieć, bo niby każdy wie, tematyka wtórna i jest nieodzownym elementem naszego życia, więc trzeba o tym przypominać?.
A że czytają bloga także inni motorowi i kierowcy z całej Polski… Dziękuję Achtelku za miłe słowo i serdecznie pozdrawiam – Piernik Krzysztof ?