Czasami ludzie podnoszą ciśnienie, a czasami to robią maszyny lub inne urządzenia. Loteryjność w temacie bywa zmienna. Można się uodpornić na zgrywusów z gatunku homo sapiens, ale jak nas spotka niespodziewana usterka od tych „martwych” – nieczułych maszyn to bywa różnie. Nawet stresująco, a mogłoby się wydawać, że zawsze są posłuszne. Moja „ulubiona” zmiana mocno poranna – czyli taka trzecia/czwarta nad ranem. Wiadomo…
Czasu na przygotowanie maszyny – tramwaju dużo. Po otrzymaniu światła ruszamy z zaspanego hangaru – „sypialni tramwajowej” po wcześniejszych ustawieniach kabinowych – naszych, motorniczych według potrzeb. Pokrętła i przyciski aktywowane. Tudzież mechaniczne nastawy a gdzie indziej więcej elektroniki i zabawy. Teraz dodajmy do tego „porannego shota”… Nie zawsze oczywisty wypoczynek, nawet brak regeneracji i dorzućmy do pieca – taki po ludzku słabszy dzień. Czy to przepis na tramwajowy „a’la koktajl Mołotowa”? No prawie ?. Dzień się budzi, to i wyobraźnia też kołderkę zrzuca i zaczyna działać. Coś tam w głowie kreuje, wymyśla i podpowiada. I żeby nie zasmucać, ale to fakt oczywisty – nawet człowiek się „psuje” a co dopiero maszyna…
I tak sobie zadajnikiem do przodu, powolnie, wręcz ospale torowiskowo dzień zaczynam. Kawę dzierżę w ręku jak oręż na piersi walecznego rycerza. Zapach i smak podobny do lśniącej zbroi. Bo to ta tańsza była, z tańszego sklepu. Miarka kawusi też racjonowana i precyzyjnie granulatami z roku na rok „regulowana” ?. Potrzebna. Do rozruchu organizmu żywego prowadzącego to „masywne żelastwo”. Wartko łyk za łykiem, żeby siły wróciły i zadziałała „jak należy”. Jest moc i wreszcie „zaskoczyło” z dobrą wizją na nasze wspólne, dzisiejsze przewozowe zadanie! Koncentracja “małą czarną” podkręcona do przyzwoitego poziomu. W czasie początkowej jazdy ostatnie, dodatkowe korekty przeróżnych ustawień w kabinie motorniczego – “do ustawione”. Jadę i … TRACH… nieprzyjazny odgłos usłyszałem. Najwyraźniej coś się ze mną zderzyło! ? Tylko co? Bo nic przede mną i przed tramwajem nie było…
W lusterkach tak wyraźnie niewiele widać, bo jeszcze słońce kaprysi i się ociąga z tym wynurzaniem z mrocznych, nocnych czeluści. Staję. Pasażerów nie mam. Awaryjne światła włączone, żeby było mnie widać. Pierwszy kurs. Rozglądam się bacznie i nic nie widać – żadnego śladu kolizji bądź wypadku. Nic. Bryka swoją ciemno zieloną, metaliczną poświatą jak lśniła tak lśni bez ryski dalej ??.
Skonfundowany wsiadam i jadę dalej z niepokojem w głowie. Analizuje podświadomie. Przecież patrzyłem cały czas przed siebie! Wystraszony na całego! Parametry żywotności które przed podjęciem pracy lekko uśpione i zaniżone, szybko wskoczyły na wyższe wskaźniki – nawet ponad normatywnie. Wyobraźnia podpowiada „dzikiego trupa” – takiego małego warchlaka, którego nie szło w porę zobaczyć. Samoistne usprawiedliwianie.
Hasających dzików w Poznaniu nie brakuje. Sensacją może zaś być dzień na tramwajowych szynach, kiedy nie pojawi się komunikat tekstowy ostrzegający motorowych o ich stadnym popasaniu w pobliżu torowiska. Asymilacja dzików w mieście osiągnęła wysoki stopień. Dziwię się, że jeszcze nie wsiadają do tramwaju i nie udają jadących na gapę „dzikich chrumkających pasażerów” ?.
Tak sobie tłumacząc jazdę kontynuuje, ale przyczyna wyraźnego i donośnego hałasu uderzeniowego nadal niewyjaśniona. Nagle podczas ruszania z tego i następnego przystanku znajomy „uderzeniowy” odgłos się powtarza. Nie mam wątpliwości… ufff dotarło to do mnie że nikomu nieumyślnej krzywdy nie zrobiłem. Przejrzałem raz jeszcze cały skład i ruchome elementy w kabinie – nic to nie dało. Zawiadamiam służby Nadzoru Ruchu i wątpliwościami się dzielę. Telefon odebrał Karol. Poznałem po głosie. Po wygłoszeniu formalnych formułek (linia, brygada, numer motorniczego i boczny tramwaju, miejsce aktualnego przebywania) pokusiłem się o wstępną tezę;
– Karolu przypuszczam, że to coś na zewnętrznym górnym poszyciu tramwaju “wali” i przypomina jakąś luźną blaszaną pokrywę albo klapę.
– A może pantograf!? W odpowiedzi usłyszałem.
– Nie wiem, naprawdę nie mam pojęcia ale o bezpieczeństwo pasażerów „biega”…
– Dobra! Już służby techniczne wysyłam!
Jadę na końcówkę Sobieskiego i nadal główkuję a co rusz powracające jak bumerang uderzenie echem tylko wtóruje. Nie ma co dalej myśleć, bo… pomysły mi się skończyły. Służby czekały i wartko do akcji przystąpiły. Dwóch kolegów do kabiny zaprosiłem i ruszyłem, żeby się wsłuchali. Usłyszeli raz, na dwie próby. Podumali chwilę, spojrzenia wymienili. Wyciągnęli z kieszeni standardowy klucz „kwadrat”. Na szafkę tyłu kabiny motorniczego – czyli w strefie ochronnej oddzielającej motorniczego od pasażerów swoją uwagę głównie Panowie skupili. Najmniejsza z szafek….
Po otwarciu jej – zagadka rozwiązana. Nie mogłem uwierzyć, przecierałem oczy ze zdumienia – dobrze, że na sygnale nie pędzili ?? ale i też nie było powodu bo tramwaj cały czas jechał. Winny zamieszania i „ogromu strachu” zbiornik z jakimś płynem, co w tym wszystkim nawet nie dopytałem jakie jego przeznaczenie. Przy starcie mniej “płynnym” lub podczas hamowania uderzał w drzwiczki blaszane, bo… prowadnica, na której był umieszczony się poluzowała! To się przesuwała w tą i z powrotem. To wystarczyło, żeby w kabinie motorniczego co rusz „rezonans pogłosowy” się rozchodził o sile nieznanego uderzenia…
I fajnie, że wszyscy wykonują swoja robotę jak należy. Nie na darmo nazywani fachowcami – bo wpierw pomiarkowali, przeanalizowali, może 3 minuty całość działania trwało. To oni właśnie na co dzień nam pomagają! Napisałem to dlatego, bo nie wszyscy ich rolę w tym „łańcuchu przewozowych zależności” doceniają i o nich pamiętają.
TO KRÓTKO – DZIĘKUJĘ ŻE JESTEŚCIE I SKUTECZNIE DZIAŁACIE! ?
Dziękuję ja i pewnie wielu innych kierowców autobusów i tramwajów miejskich. Będzie jakaś puenta wzniosła, jakaś wyszukana? Egzaltacja i bukiet uniesień i komplementów? Nie potrzeba. Bo to GOŚCIE „od czarnej roboty” i splendoru nie potrzebują. Są mega pomocni i niezastąpieni – o czym doskonale wiedzą! ??
Aaaaaaaaaa… USTERKI MAJĄ CZASAMI „WIELKIE OCZY”? I BYWAJĄ RÓŻNE!!! ??
Michalina
Pracuje na najbardziej awaryjnej zajezdni… Usterek miałam sporo.. Najczęściej jest to zanik jazdy, drzwi lub falowniki… Najlepsza moja usterka (w sumie to dwie teraz już) była w becie, na zjeździe do zajezdni linia 11 po godz 22… Siadlo mi ogrzewanie na pętli Piątkowska, ale jakoś nie chciało mi się resetować więc jechałam normalnie.. Na przystanku Parki Wilsona pojawił się komunikat *błąd nieznanego pochodzenia… No i się zaczęło. Reset jeden, drugi, trzeci.. Pogotowie.. Reset z noży, pogotowie,nic.. Za mną sznur wagonów… Cóż pozostało? Holowanie…? No ale tak jak piszesz.. To tylko maszyna… A druga usterka kilka dni temu.. Pół kółka zrobione dopiero, wjechałam na juni, lecę szybko do sklepu bo brak śniadania, wracam, wkładam kluczyk do stacyjki (a stałam na środkowym przystanku, odjazd za min 3), a moja Tatra 404 jak na złość postanowiła ze… Stacyjka się rozleci ? nooo także ten… Pasażerowie zadowoleni, jak również motorniczowie z zablokowaniu przystanku… Ale cóż tam… ?? Chłopakom z pogotowia życzę wszystkiego co najlepsze, są zawsze mili, uprzejmi, weseli i właśnie tym wszystkim rozładowują zdenerwowanie towarzyszące usterkom! Buziaki Panowie ?